2005 – Kiełbicze

XXVII Spotkanie Pokoleń nad jeziorem Kiełbicze koło Krzywina organizował duet (muzyczny) Marek Kuc i Przemek „Śliwa” Niwiński. Ośrodek, malowniczo położony nad jeziorem, nad którym oprócz nas nie było nikogo, miał wszystko, co było nam potrzebne do spotykania się.
Do wielkich plusów tegorocznego spotkania zaliczyć trzeba pogodę. Cztery dni upalnej słonecznej pogody. Jedyne naprawdę ciepłe dni maja.

Ale zacznijmy po kolei.

Wtorek

Dyrektorzy pobili rekord. Rozpoczęli urzędowanie w ośrodku „Kiełbicze” już od wtorku i jak określił to Kuc „był moment, że byli w porządku”.

Środa

W środę dotarli na Spotkanie: Mirek Sitnik, Wędka, Krzysiek Wyszomirski i Andrzej Myszkowski. Brak prądu (awaria) uniemożliwił obejrzenie finału Ligi Mistrzów, więc wszyscy obecni już na Spotkaniu grzali się przy kominku w apartamentach dyrektorskich.

Czwartek

Przed południem rozpoczęły się klasyczne przyjazdy, powitania, rozpakowania oraz opłaty obowiązkowe.
Przyjechali:
– Pinokio z wrodzoną sobie upierdliwością,
– Staniewscy z bagażami,
– Berładynowie z psem Maxem,
– Willi Kryska z pieskami (w kieliszkach),
– Rybaccy z wnukami,
Niedługo potem dojechali Nowoświeccy, Kulasowie, Marny zza morza, Śledzińscy przywieźli 1,5 dziecka. Po południu przyjechał w odwiedziny Jamnik z przeuroczą żoną Danusią, ale wieczorem wyjechali do domu zarabiać na chleb ponownie przyjechali dopiero w sobotę.
Przyjechało także kilka grup wczasowiczów zaproszonych przez niektórych Ramoli. Osoby te nikomu nieznane, nie włączały się w nurt Spotkania i nie wiem czy to jest dobra praktyka. Na weekend ze znajomymi można przecież wyjechać w dowolnym innym terminie, przywożenie ich na Spotkanie Pokoleń osłabia trochę „ducha ramolskiego”. Niech świadczy o tym to, że na czwartkowym ognisku z 69 zapisanych bawiło się tylko około 20 osób.
Dyrektorzy dwoili się i troili. Pomykali po ośrodku wystudiowanym krokiem – zawsze razem w strojach organizacyjnych (na każdy dzień zlotu mieli przygotowane inne stroje, ale zawsze wyglądali jak bliźniacy).
Poziom obsługi był imponujący. Berładyn, szukający jak zwykle dziury w całym, zgłosił zaraz po przyjeździe brak poprzeczki w szafie do wieszania wieszaków. Dyrektorzy nie odesłali go do wszystkich diabłów, ale za dziesięć minut młody człowiek zmierzył szafę i dorobił brakujący drążek.
Każdy Ramol, który opłacił wpisowe, otrzymał w prezencie pamiątkowy kubek z rysunkami Heńka Sawki. Sam Heniek znów nie znalazł dla nas czasu, ale tak bywa – popularność ma swoje minusy.
Wzmagający się upał zachęcił pierwszych śmiałków do kąpieli: Berładyn i siostry Staniewskie. Woda jest jeszcze zimna, ale można było popływać.
Wieczorne ognisko rozpaliliśmy z trudem w betonowym dołku przeznaczonym do tego celu. Bardzo mokre drewno słabo się paliło. Przy ognisku, jak już wcześniej wspomniałem, zasiadło niewiele osób. Kuc ze Śliwą grali i bardzo miło upłynął wieczór.
Należy wspomnieć o gościach tegorocznego Spotkania. Kuc ze Śliwą zaprosili znajomych ze swoich muzycznych szlaków – Gdańską Formację Szantową w osobach Waldka Mieczkowskiego – byłego kapitana jachtu „Zawisza Czarny” i Krzysztofa Jurkiewicza. W czwartek przyjechały ich żony Hania i Lucynka, a oni sami dojechali w piątek o północy, bo w czwartek jeszcze grali w Węgorzewie na Mazurach. Przyjechała też z Krakowa Bogusia Pawlak zwana „Plecakiem” – koneserka piosenki turystycznej i fanka ramolstwa szczecińskiego.

Piątek

Piątek powitał nas pięknym świtem. Uwieczniłem to na fotografii o 500. Piękna upalna pogoda tego dnia przeszła nasze oczekiwania. Ale niektórzy musieli jeszcze pojechać popracować.
Ci, którzy pozostali oddali się turystyce i rekreacji. Marny z przyjaciółmi wybrali się na rajd do Cedynii i Starych Łysogórek. Liczni rowerzyści wyruszyli na piękne leśne trasy. Mogliśmy także korzystać z łódek i rowerów wodnych.
Dorota Jasina z Jackiem opalili się na wodzie na kolor ciemnoburaczkowy.
Woda w jeziorze ogrzała się do przynajmniej 20°C i wszyscy ochoczo zażywali kąpieli, zwłaszcza dzieciarni nie można było wygonić z wody.
Od godz. 1200 przybyli pierwsi piątkowi Ramole – rodzina Gunerków. Zaraz potam Cyryl z Danką Dembińską i tak już do wieczora, a w zasadzie do 2355 kiedy to dojechali z Mazur Waldek Mieczkowski i Krzysiek Jurkiewicz.
Pomimo plażowej pogody (prawie 30°C w cieniu) po południu rozpoczęły się pierwsze konkursy.
Dyrekcja przygotowała bardzo bogatą ofertę pozwalającą wykazać się wszystkim Ramolom od najmłodszych do najstarszych.
Na pierwszy ogień poszli pingpongiści. Konkurs prowadził Zbyszek Staniewski, a po dwóch dniach zmagań zwycięzcą został Radek Durkiewicz pokonując w finale Janusza Mroczka. Niedługo później rozpoczął się również konkurs Bull Eye Dart rozgrywany w kawiarence. Konkurs sprawnie poprowadziła dyrektorówna Kasia Kuc. Rozgrywkę finałową wygrał Zbyszek Staniewski przed Gosią Niwińską i piszącym te słowa. Spodobało mi się to rzucanie i będę musiał kupić sobie taką zabawkę do domu.
Wieczorem jak zwykle zaczęły ciąć komary, ale podobnie jak we czwartek punktualnie o 2200 gdzieś zniknęły. Dyrekcja zapewniała, że obowiązuje je cisza nocna.
Kierownik ośrodka przygotował nam nowe miejsce na ognisko mogące pomieścić większą ilość ludzi, ale drewno, które dostaliśmy nie chciało się palić (chyba impregnowane z atestem przeciwpożarowym). Przez dwie godziny siedzieliśmy w mroku przy tlących się szczapach przed północą sytuację ratowali spracowani dyrektorzy zdobywając zapas trochę lepszego drewna.
Przy ognisku tradycyjnie, jak co roku Berładyn częstował „Berładynką” pompując wino w pocie czoła aż do osuszenia gąsiorka.
Cyryl wziął na siebie ciężar kierownictwa artystycznego (wziął gitarę) i razem z wujkiem stworzyli doskonały chór wujów prezentując repertuar z czasów ramolstwa starszego.
Po północy pałeczkę (gitary) przejęli Kuc ze Śliwą i grali długo, długo i dobrze. Z zeznań najwytrwalszych wynika, że ognisko skończyło się o szóstej rano.
W piątek lista obecności została zamknięta na 136 pozycji.

Sobota

Sobota, najważniejszy dzień każdego spotkania przyniosła nam jeszcze większy upał. Temperatura w cieniu przekroczyła 30°C. Po trudach drugiej już nocy ogniskowej niektórzy długo wypoczywali, ale śniadanko i zimne piwko każdego postawiło na nogi.
Od rana zjeżdżali się ci, którym los nie pozwolił przyjechać wcześniej (do wieczora było nas 207).
W całym ośrodku rozpoczęły się przygotowania do Rajdu Orientalnego. Zawiłe regulaminy, jednoznacznie korupcjogenne nastawienie Kirownictwa w osobach Mroczka i Kitka budziło wiele kontrowersji i protestów. Jednakże ani machinacje Kirownictwa, ani żar lejący się z nieba nie odstraszył amatorów biegania po lesie z mapą na czas. Wystartowało 7 ekip.
W międzyczasie na skutek społecznych protestów narodził się pomysł powołania specjalnej komisji śledczej dla zbadania nieprawidłowości i przekrętów Kirownictwa. Komisja miałaby przesłuchać, zbadać, obnażyć, wyplenić jednym słowem dokopać aktualnym i zrobić miejsce dla nowych. Ale ponieważ nikt się nie chciał zniżyć do poziomu naszych polityków, pomysł spalił na panewce.
Ostatecznie tegoroczny Bieg Orientalny wygrały Żółtodzioby w składzie: Konrad Kozak, Justyna Wrona, Ewelina Wysocka, Grzegorz Jakubiak, Tadeusz Kozak, Ala Gunerka + Etna.
Pozostali Ramole plażowali, pływali lub szukali ochłody w cieniu drzew przy chłodnym piwku.
Po południu kończono turniej tenisa stołowego oraz rozegrano konkursy strzeleckie cieszące się jak zwykle największym zainteresowaniem Ramoli (skąd u nas te mordercze instynkty?).
Konkurs łuczniczy prowadził jak zwykle Wilhelm Tell ramolstwa szczecińskiego – Willi Kryska.
Wspaniale przygotowana strzelnica z bel słomy gwarantowała wysoki poziom bezpieczeństwa jednak nie obyło się bez przygód. Niektórzy strzelali ponad dachami i trzeba było szukać strzał za barakami. A Mańcia Gradoniowa dwukrotnie przestrzeliła bele słomy wybijając okna w baraku. Willi dwoił się i troił pomagając, instruując zwłaszcza, gdy strzelały piękne dziewczyny. A to za rączkę, a to za ramionka, a to pierś amazonce zabezpieczył – fajna fucha, nieprawdaż?
Ostatecznie w tej trudnej konkurencji zwyciężyli: Wśród młodzieży Justyna Wrona, a wśród dorosłych Radek Durkiewicz przed Leszkiem Gunerką i Krzysztofem Jurkiewiczem. Radek uzyskał godny odnotowania wynik 26 pkt na 30 możliwych.
Po strzelaniu z łuku rozpoczęło się strzelanie z wiatrówki prowadzone przez Janka Kaczanowskiego i Janusza Berładyna. Zwyciężyli wśród ponad 50 strzelających w kategorii młodzieży – Norbert Dolecki, wnuk Ryby, a wśród dorosłych – Jadwiga „Wędka” Wędzińska i Rysiek Wrona tym samym wynikiem 37 pkt.
Wieczorem wszyscy oczekiwali na spektakl Teatru ATEST. Przed sceną zebrały się tłumy miłośników  Melpomeny (muzy teatru).
Tesia Kosacka (autor, reżyser i kierownik zespołu w jednym) przygotowała wraz z zespołem przedstawienie pt. „Żądza pieniądza czyli Eurocki” opartą na motywach opowiadania księdza Malińskiego.
Sztuka niosąca głębokie przesłanie moralne: „Pieniądze szczęścia nie dają, ale życie umilają” spotkała się z gorącym przyjęciem publiczności. Brawurowo zagrane role Eurockiego i Nieznajomego (diabła) warte były Oskara, a przynajmniej jakiegoś Złotego Lwa. Mnie osobiście zafrapowało nowoczesne ujęcie stosunków handlowo-towarzyskich z diabłem przynoszących obopólne korzyści bez skutków ubocznych.

A oto obsada sztuki:
Eurocjusz Eurocki – Robert „Śledź” Śledziński
Nieznajomy (diabeł) – Mietek Kokociński
Sierotka, córka ogrodnika – Ewelina Wysocka
Narrator – Jerzy „Ryba” Rybacki
Chór Przebrzmiałych Dziewic – Wędka, Malina, Ania Rybacka
Żona bankiera – Jola Wyszomirska
Eurocki u kresu dni swoich – aktor charakterystyczny, Zbyszek Garbiak
Kotara, lustro – Tadeusz „Wujek” Dyrla
Stary zegar co bije – Norbert, wnuk Ryby
Support czyli występ (wstęp?) przed występem atestu – Leciej i Wujek

Bezpośrednio po występie ATESTU na scenie zainstalowali się Waldek Mieczkowski i Krzysiek Jurkiewicz czyli Gdańska Formacja Szantowa. Koncertowali przez godzinę pomimo szalejących komarów. Krzysiek oprócz gitary miał zestaw chyba 10 różnych harmonijek ustnych, każda do innej tonacji. Piękna piosenka żeglarska raduje zawsze ucho prawdziwego turysty, nawet takiego szczura lądowego jak ja.
Po koncercie rozpoczęło się ognisko. Jamnik pierwszy zabrał się do grania, bo jak powiedział wśród tylu mistrzów może nie doczekać się swojej kolejki. Po nim gitarę przejął Cyryl. Około godziny 11 Dyrektorzy Kuc ze Śliwą ogłosili oficjalne wyniki wszystkich konkursów. Nagradzając skromnymi nagrodami licznych laureatów. Jednocześnie wyróżniono najbardziej zramolałego z Ramoli Błażeja nagrodą za całokształt a naszemu dobremu duchowi Jankowi Krzysztoniowi i jego Regionalnej Pracowni Krajoznawczej podarowano piękny obraz.
Następnie Tesia z artystami z ATESTU wykonała heppening pt.: „Pieniądze szczęścia nie dają…” paląc w ognisku grube pliki banknotów z kasy Eurockiego. Wszyscy generalnie zgadzali się z przesłaniem, ale gula latała na widok palącej się kasiory.
Po części oficjalnej muzykować zaczęli artyści licencjonowani. Grali aż do rana na zmianę Kuc ze Śliwą oraz Waldek Mieczkowski z Krzyśkiem Jurkiewiczem. Niektórzy rozochoceni rozpoczęli tańce przy ognisku. Pierwsi dali przykład Danka Dembińska z Marnym w tańcu bogato zdobionym figurami erotycznymi, a zakończonym efektownym padem w ognisko. Całe szczęście, że nie pocelowali.
O pierwszym brzasku Malina częstowała tradycyjnym piernikiem, a Róża ją wspomagała. Do piernika wytrwało ponad 40 Ramoli, czyli duch i kondycja w narodzie nie ginie (a może to tylko łakomstwo?). Po pięknym wschodzie słońca Błażejowicz zainstalował się na pomoście z wędką i pomimo, że płoszyliśmy mu ryby łapał bardzo ładne okazy.

Niedziela

Niedziela jest dniem, w którym większość odczuwa trudy całodobowej służby ramolskiej, a jednocześnie jest to dzień pożegnań.
Pogoda zlitowała się nad nami. Było słonecznie, ale chłodniej. W godzinach południowych rozegrano ostatnie konkursy. W tradycyjnym Spływie na Dmuchawcach wystartowało pięcioro młodzieży. Najlepsza okazała się Gosia Galewska. Romek Bajera zorganizował turniej Mini Golfa, w którym po zaciętej walce wygrał Stefan Domek przed Krzysiem Gradoniem i Grażynką Bajera. Kilka osób zagrało w nogę i w kosza a na zakończenie Zorganizowano kokurs Hula-Hoop. Tutaj zwycięzców nie wyłoniono, bo większość dziewcząt była lepsza niż organizatorzy sobie wyobrażali. Kręciły i kręciły, aż konkurencję trzeba było przerwać, ponieważ Spotkanie Pokoleń zbliżało się do końca.
Powoli Ramole rozjeżdżali się. Pożegnaniom i uściskom nie było końca. Ostatni plac boju opuścili Dyrektorzy Kuc i Śliwa.

Poniedziałek (podsumowanie)

XXVII Spotkanie Pokoleń przechodzi do historii. Już dziś można powiedzieć, że było to jedno z najlepszych Spotkań. Fantastyczna pogoda, pięknie położony i dobrze wyposażony ośrodek oraz duże zaangażowanie Dyrekcji (chyba kadzę Kucowi i Śliwie) nie pozwolą nam długo zapomnieć o tegorocznym Spotkaniu.

Co wdziałem,
Opisałem,
Jak umiałem.

Wasz Koszałek Opałek – Janusz Berładyn