1998 – Obóz zimowy – Rokitnice i Ričky

GALERIA ZDJĘĆ

Radosław Durkiewicz

 

W tym roku po raz pierwszy obóz trwał przez całe ferie (2 tygodnie), lecz tylko dwie rodziny zdecydowały się na spędzenie aż tyle czasu na zimowisku.

Rokytnice

Na pierwszy tydzień było zdecydowanie mniej chętnych niż na drugi (17 osób). Dlatego pojechaliśmy do miejscowości Rokytnice niedaleko Riček. Zamieszkaliśmy w pensjonacie „Sasanka”, położonym na wzgórzu w przepięknej okolicy. Był to wspaniale urządzony domek dla czterech rodzin czteroosobowych. Przepiękny salonik z tradycyjnymi meblami i kominkiem nadawał mu niezapomniany nastrój. Często do późnych godzin siedzieliśmy tam przy kawie i dźwiękach gitary. Kuchnia natomiast przystosowana była do spożywania posiłku jednorazowo przez szesnaście osób, miała wszystko to, co potrzebne jest do dobrego spędzenia czasu przez dwa tygodnie i nie sprawiało nam kłopotu to, że sami musieliśmy robić sobie posiłki.

Przed domkiem znajdowała się wspaniała 200 metrowa górka, na której zarówno młodsi jak i starsi dzień i noc wypróbowywali swoje sanki i dupcio zjazdy, a Ewcia z Jacusiem bawili się w „królewnę i konia”. W pobliży znajdywały się piękne szlaki na narty biegowe, z których chętnie korzystaliśmy. Dla tych, którzy woleli pozjeżdżać na nartach zjazdowych w odległości 5 km. od pensjonatu było centrum narciarskie („Ski centrum w Ričkach”- wyciąg długości ponad 1000m). Choć na stokach często śnieg sypał nam się prosto w oczy, a góra byłą bardzo oblodzona to zarówno Gradonie, Galewscy jak i część nas Durkiewiczów niestrudzenie szarżowała po białych nartostradach. Poza tym, w pobliskim barze zawsze mogliśmy dostać coś ciepłego do picia, a także zjeść pizzę, którą kupowaliśmy, robiąc sobie nawzajem uprzejmości.

Wieczorami udawaliśmy (my – jako młodzież), że jesteśmy biznesmenami i bizneswomenkami. Kupowaliśmy aleje Jerozolimskie, Ujazdowskie i ulicę Belwederską, zarabialiśmy wielkie pieniądze, czasem stając się bankrutami i wówczas tworząc spółki z naszymi rywalami. Często douczaliśmy się też z różnych książek naukowych o sztuce jeżdżenia na nartach. Dowiedzieliśmy się na przykład, z książki Adama Łyczakowskiego, że miejsce na upadek trzeba starannie wybrać: śnieg musi być miękki, w pobliżu żadnych drzew, a stok najlepiej pusty. Dzięki temu że „Sasanka” była położona daleko od miasta i szosy (dla samochodów dojeżdżających pod sam nasz ośrodek była wyznaczona droga, która kończyła się przed „Sasanką”), mogliśmy odpocząć od „wielkich miast” z których przyjechaliśmy.

Rokytnice i Ričky

Na drugi tydzień przyjechało więcej osób – 55 (znów więcej niż w ubiegłym roku), ale tym razem podzieliliśmy się na dwa pensjonaty: „Sasankę”- w której byliśmy już w pierwszym tygodniu i „Dziewięćsił” – położonym w Ričkach niedaleko „Ski centrum”.

Aby tradycji stało się zadość znów urządziliśmy sobie zabawę tłustoczwartkową, tyle że we wtorek. Kierownik nawet się poświęcił i pojechał do Międzylesia po 100 pączków (podobno zwiedził wszystkie sklepy w mieście wykupując w każdym z nich cały zapas tych wypieków). Tym razem jednak nie było tańców, balonów i żywej orkiestry. Wystarczyły nam Marysia i Gosia, które z chęcią przygrywała nieźle fałszującym ramolom. Cała impreza odbyła się w „Sasance”, która o dziwo, pomieściła ponad 50 osób (domek przeznaczony był dla szesnastu ludzi). Chwile grozy przeżyliśmy, gdy nagle, bez uprzedzenia, jakby nigdy nic, przyjechał pan Szpaczek właściciel pensjonatu. Obawialiśmy się, że zareaguje zbyt gwałtownie na widok 25 buszujących ramolątek i tyleż samo podpitych dorosłych w jego małej chatce. Na szczęści mimo swojej diety, polskie pączki przepadły mu do gustu i po zjedzeniu jednego natychmiast odjechał.

Nawet nasz dawny znajomy – Ruda mimo kłopotów z chodzeniem odwiedził nas w „Dziewięćsile”. Znów długo (a przynajmniej miał taki zamiar, gdyż o 2200 obsługa po prostu zgasiła nam światło) opowiadał nam o swoich podróżach po całym świecie. Mówił nam również o swoim statku „Victoria”, który był wówczas w budowie, a którym ma zamiar odbyć sześcioletni rejs dookoła świata. Z ogromną pasją opowiadał nam o tym, jak skrzętnie wybierał drzewa: oddzielnie na maszty i na kadłub łodzi swego wymarzonego statku. Widzieliśmy film ukazujący początkowe jak i zaawansowane stadia konstrukcji „Victorii”. Mieliśmy nadzieje, że w przyszłym roku też go spotkamy i uda znów pokaże nam na video swój statek w całej już okazałości. W przyszłości miało się jednak okazać, że nie zobaczymy go już przed osławionym rejsem.

Niestety, co dobre, szybko się kończy i trzeba wracać do zatłoczonych miast. Szkoda tylko, że w tym roku nie odbył się turniej tenisa stołowego (brak stołu PING- PONGOWEGO). Jak na razie oczekujemy na obóz zimowy w przyszłym roku.