1997 – Obóz zimowy – Śnieżne-Horalka w Górach Orlickich

GALERIA ZDJĘĆ

Radosław Durkiewicz

Drugi obóz pod kierownictwem Bogusława Durkiewicza odbył się już po czeskiej stronie Gór Orlickich, a mianowicie w wiosce Śnieżne niedaleko granicy z Polską. Horalka (taką miał nazwę „pensjonat”, w którym mieszkaliśmy) to ośrodek o pojemności 50-ciu miejsc (przyjechało nas 53-ech), z oryginalną jadalnią i bardzo miłą obsługą.

Podobnie jak poprzednio śnieg i pogoda dopisały, a znakomite warunki narciarskie pozwoliły niejednym udoskonalić swoje umiejętności. Wielu z nas pokusiło się na naukę zjeżdżania, hamowania i upadania w szkółce narciarskiej w Destne. Instruktorka ucząca dzieci do lat 15-stu, przyjęła z otwartymi ramionami nawet wujka Jurka, który z ledwością mieścił się w bramkach (co niższe omijał) i demolował wszystko co stało na jego drodze. Pani patrząc na jego wyczyny z nieustannym uśmiechem na twarzy krzyczała: „Wybornie!”. Kiedy już doszło do pierwszego wjazdu wyciągiem na szczyt, nawet Kierownik nie chciał się do nas przyznać. Dotarcie na górę wymagało kilkakrotnego zatrzymywania całego wyciągu. Jednak mimo niepowodzeń, byliśmy w stanie już po dwóch dniach męczenia Czechów, zjechać trudniejszą trasą.

W ciągu jednego tygodnia młodzież (i nie tylko) na pobliskiej górce połamała niejedne sanki, a już pod koniec zimowiska nie mając nic do roboty (nie mając na czym jeździć) obok ośrodka postawili dwa piękne igloo. Wieczorami znów rozgrywano mecze Turnieju tenisa stołowego, w których bezkonkurencyjna była rodzina Szymańskich – na trzy kategorie wygrała dwie (w trzeciej nie mieli przedstawiciela). Tym razem, z braku Igora i Marcina sędziów zmieniano jak rękawiczki. Fundusze na nagrody były bardzo duże, gdyż sponsorzy rzucali pieniądze chętniej niż na „tacę”.

Jedną z większych atrakcji tego pobytu był przyjazd do Horalki męża pani Gosi Krautschneider, dzięki której mogło odbyć się to zimowisko. Rudolf Krautschneider potocznie zwany Rudą to żeglarz, który zamierzał wypłynąć w 6- letnią podróż dookoła świata trasą szesnastowiecznego żeglarza Magellana. Długo opowiadał nam o swoich poprzednich wyprawach. Patrzyliśmy zafascynowani na nagrania video z jego podróży na Antarktydę i na Wyspę Wielkanocną. Byliśmy dumni, że spotkaliśmy tak wybitną, znaną i ciekawą postać.

Każdego wieczora rodzice urządzali sobie wielkie piwne popijawy (oczywiście pito wyłącznie piwo bezalkoholowe), a okazje na nie zawsze się znalazły (raz świętowano imieniny Manci, które odbyły się pięć miesięcy wcześniej). Dwa dni przed wyjazdem świętowaliśmy Polski Tłusty Czwartek. Wspaniałomyślne kucharki upiekły dla nas ponad 150 smacznych pączków czeskich. Wynajęto rewelacyjną żywą muzykę (składającą się z pana grającego na organach i jego smutnej śpiewaczki). Wszyscy bawiliśmy się znakomicie (no może oprócz Michasi, który przez cały czas siedział i czytał swoją książkę o patyczakach). Tańczył nawet Błażej, czego najstarsi górale nigdy by nie zrozumieli. Trudno nam było wybaczyć rodzicom, że kazali nam iść o 2200 spać. Około północy działy się podobno bardzo dziwne rzeczy, o których my jednak nic bliższego nie wiemy, gdyż przewracaliśmy się wtedy na dziewiąty bok.

Chyba jedyną w tym roku wspólną wyprawą była wycieczka autokarowa w Morawski Kras. Po dwugodzinnej zimowej jeździe dotarliśmy do jaskini Macocha (uważanej za najładniejszą jaskinię na Morawach). Jest to system przepięknych jaskiń, w których występują zjawiska krasowe. Najwspanialszym elementem wycieczki było przepłynięcie łódkami przez podziemne jaskinie rzeczką Punkvą. W pewnych momentach sklepienie jaskiń był tak niskie, że trzeba był chować się do łódki. W czasie powrotu zatrzymaliśmy się na chwilę w miejscowości Litomyśl, w której zachował się średniowieczny układ ulic. Znajduje się tam wiele zabytków, dlatego też miejscowość ta wpisana jest na listę światowego dziedzictwa kultury.

Ostatniego wieczoru urządziliśmy sobie wspólne ognisko z Niemcami, którzy mieszkali w domkach obok. Były wspaniałe fajerwerki, zabawy i śpiewy. Wtedy też rozdaliśmy nagrody za turnieje. Po tych wszystkich atrakcjach chcieliśmy wywołać konflikt polsko- niemiecki poprzez rzucanie się nawzajem śniegiem. Po chwili jednak podpisaliśmy niepisany rozejm i rozeszliśmy się w swoje strony.

Sobota podobnie jak rok temu była dniem wyjazdu. Po ostatnich grupowych zdjęciach wszyscy zapakowali walizki do samochodów i ruszyli do domu, a organizator myślał już gdzie zrobić następne zimowisko…