Olek Poganiacz – 60 lat PTTK

„Bando, bando! Na zawsze złączyłaś nas”

W spojrzeniu Poganiacza.

Czołem!

Jeśli to słyszycie, to znaczy, że na obchody 60-lecia Międzyuczelnianego Oddziału PTTK się nie wyrobiłem. 60 lat to kupa czasu. I dużo wspomnień. Jak ja to pamiętam? Dla mnie turystyka zaczęła się trochę dziwnie.

Na jednym ze spotkań u „Bliźniaka” (Basia Ż) butelka zapytana „kto jest ekshibicjonistą?” wskazała na Zuzię C. Dopiero później okazało się, że nie chodziło o jakiś tam striptease tylko o AKT. Bo to właśnie Zuzanna była w tej grupie, która reaktywowała Akademicki Klub Turystyczny i to Zuzanna została pierwszym prezesem powstałego na nowo AKT-u.

Na rajdy jeździliśmy z Krzysiem N dużo wcześniej. Ale prawdziwe „rajdowanie” zaczęło się dopiero na pierwszej VINECIE, gdzie dwaj POGANIACZE MUŁÓW dali pierwszą próbkę swoich talentów do zagłuszania bardziej muzykalnych uczestników rajdu, wyjąc wniebogłosy, że: „Muszę się żenić dzisiaj z rana. Ja muszę zdążyć na swój ślub” I starczył jeden szczęścia łut, by zostać wciągniętym do AKT-owskiej bandy. Co się działo po tym to pomieszane czasowo wspomnienia.

Pierwsza wyprawa do Binowa w celu rozpoznania terenu i rozpaczliwa ucieczka przed komarami. Pierwsza nieprzespana noc nad jeziorem w Binowie, bo Marianowi H zachciało się śpiewać do trzeciej nad ranem. Poranna wyprawa na czereśnie i pogoń właścicieli alejki czereśniowej za Tygrysem (Jadźka L), którego nigdy nie znaleziono.

Organizacja Vinety II i spóźnione znaczki, bo wybrany przez nas wykonawca, mieszkający natenczas w Baszcie Zamku Książąt Pomorskich, nie dotrzymał terminu. Obóz zimowy w Połczynie-Zdroju i choinka zorganizowana przez Tomka K i Jurka C w środku lasu. Pomimo mrozu i padającego przez cały czas śniegu ofiar ludzkich nie zanotowano. Wizyta w Browarze zakończona pomyślnie, choć na trochę chwiejnych nogach. Czy to tam dyskutowaliśmy przyszłość akademickiej turystyki? Może być, bo do naszego grona dołączył również Zbyszek G „Cinzano”.

Organizacja rajdu VINETA III i Wojtek I zatrzaskujący drzwiczki ciężarówki, zanim ja zdążyłem zdjąć rękę z obrzeża. Zakończenie w Międzyzdrojach z wędzonymi śledziami, przepływem statkami do Szczecina i nadprogramową wizytą pod Orłem.

VINETA IV i trasa dla zaawansowanych pod przewodnictwem Irka K. Wędrówka przez dziką plażę z Baśką P, Baśką R, Adasiem J i ich psem, który bez mojej wiedzy „zakolegował się” z drugą stroną tej marynowanej koniny, którą właśnie dostałem jako coś w rodzaju zakąski. Jego szczęście, że byłem nie tylko najedzony, gdy spotkaliśmy się w połowie jedzonego kawałka.

I audycja turystyczna w Akademickim Radiu Pomorze z cotygodniowym „Westchnieniem Poganiacza” i Szopka Noworoczna z muzyką i śpiewem w wykonaniu Adasia J.

I cała masa imprez zorganizowanych bez wielkiego bólu, bo całą niewdzięczna robotę papierkową i sprawy finansowe brała na siebie bez narzekania Teresa J. Obóz na Zieleńcu, gdzie dojście w zimie było tak uciążliwe, że nawet Baśka P. przestała na chwilę radośnie ćwierkać. I ten generator, który wyłączano o ósmej wieczór, bo właścicielka oszczędzała na oleju. I życie wieczorne przy świecach i zimnej wodzie w kranach.

Wędrówka po Bieszczadach. Nocne wejście na Kamieniec i oglądanie wschodu słońca. Zejście po zboczu pełnym jagód i plecak noszący ich ślady wiele, wiele lat później. Worek Użocki. Dzikie jabłonie w zarośniętych ruinach opuszczonych po wojnie wiosek.

I „Samotny stoję nad Sanem i patrzę na drugi brzeg” śpiewane z polskiego brzegu. I ten bochenek ciepłego i prosto od wioskowego piekarza chleba, rozerwany i zjedzony po drodze, przy głośnym wyzwierzaniu się prowiantowego Marka na temat nieodpowiedzialnego marnowania pożywienia. Jurek Leciej smarujący „Leciejówki”, czyli pajdy chleba przekraczające grubością możliwości otwierania żuchwy u normalnego człowieka. I Leciej w popisowym numerze „Pogrzeb ciotki)”.

I łowienie raków, które sparzone we wrzącej wodzie smakowały niebiańsko w połączeniu z „podrasowanym” grzanym sikaczem. Nielegalna wędrówka po Tatrach, gdzie dostaliśmy zezwolenie na rozbicie namiotów przy oficjalnym obozowisku ZSP. I nocne kopanie rowów odwadniających, bo silna ulewa zalała namiot Jurka K i spółki.

I placki ziemniaczane na obozowisku pod Turbaczem, zrobione z kartofli, które Tomek K przyniósł z pobliskiej wioski. I płynna biegunka z powodu jedzenia za gorących placków, która spowodowała zanieczyszczenie „tronu” w obozowej latrynie, o czym został poinformowany Wojtek I, który został następnego dnia na obozowisku i jako przedstawiciel grupy musiał doprowadzić „tron” latryny do stanu używalności publicznej.

I niedobitki grupy docierające na szczyt Rysów, bo część się wykruszyła po drodze. I powrót autostopem gdzie Tygrys przewracała oczami przez dwie godziny jazdy, bo się wstydziła poprosić kierowcę o zatrzymanie. Na jej szczęście ja nie miałem takich oporów i poprosiłem o zatrzymanie, zaraz jak mnie przycisnęło.

I nocleg w namiocie rozbitym na terenie hotelu z dostępem do toalety i łazienki, bo recepcjonistka ulitowała się nad biednymi turystami.

Rajd Winobrania z Moczygębą w zielonogórskim. I zachrypnięty od śpiewania i wina głos.

I ta mało przyjemna reszta nocy, bo z powodu „obniżonej” przytomności umysłu szanowny kolega nie zauważył w stodole parasola, którego czubek znalazł sobie drogę do jego pleców.

I pełno śpiewu. Powrót z Głębokiego tramwajem pełnym rozśpiewanych studentów, zagłuszonych jednoosobowo przez Mariana H śpiewającego jakąś Kolendę. I ten sam Marian H śpiewający z nami u Cinzana w Pinokiu „Jak dzwon rozlegnie się śpiew i przyjdą na zew włóczęgi ze wszystkich stron…” Darcie się wniebogłosy w autobusie o tym, że „wszystkiemu winna Lodka, co zabrała klucze od wychodka” ze Śmigłym Pyciem i niżej podpisanym na czele. I duet „Starej Baby” z Tygrysem: „więc nie odchodź ode mnie, nie daj tęsknić nadaremnie…” I ballada o Zenku Dreptaku co to „piękną Ciasiównę wziął za łeb…”. I „kot czyścioszek myje nosek…” i „wszystkie rybki…” w wykonaniu Zbyszka H. Piotrka H,Waldka P. i Jurka K. I wielogodzinne śpiewanie w Tatrach, gdzie jedna z turystek, które próbowały dołączyć się do naszego chórku, skarżyła się następnego rana koleżance: „Ja znam przecież tyle piosenek rajdowych. A ci szczeciniacy jakby na złość śpiewali przez wiele godzin piosenki , których większość była mi nieznana”

I Jasiu Szyrocki komentujący mój silny głos w schronisku na Turbaczu: „Olek! Ty lubisz bardzo śpiewać?!” Ja: „Co za pytanie!?” A Jasiu: „To może byś się zapisał do chóru i się nauczył!?” Co z resztą wspomnień? Te dopiszcie sobie sami. Dobrej zabawy!

Olek Poganiacz