1999 – Wirów

XXI Spotkanie Pokoleń
Wirów, 3-6.06.1999r.

Czwartek, 3.06.1999 r.

Pogoda od rana psuła się, padał deszcz, lało, padało, kropiło… Czarne chmury goniły nas prawie przez całą drogę (od Pełczyc), ale gdy przyjechaliśmy ok. 1300 pogoda poprawiła się i wyjrzało słońce. Jak co rok witali nas Młode Jamniki ( Wasiluki) i Szefostwo (tym razem Mrówka z Mrowiskiem i ślicznym małym kotkiem). Był już też najmłodszy Ramol – Norbert „Ryba”. Tuż po nas przyjechało jeszcze kilka ekip.
Ośrodek „Pod Brzózką” położony pomiędzy jeziorem Wirów i Wełtyń jest piękny. Domki pomiędzy wysokimi żywopłotami zapewniały kameralny nastrój, zacisze. Namioty rozbite były pod brzózkami na wysokim brzegu ze wspaniałym widokiem na jezioro Wełtyń i pobliskie wyspy. W dole była plaża z dużymi pomostami.
Młody Jamnik dokonał oficjalnego pomiaru temperatury wody w jeziorze Wełtyń (21oC), więc rozpoczęliśmy sezon pływacki. Na początek ostrożnie (1 km), bo sport zawsze może zaszkodzić. Ciepłolubni woleli jednak wycieczki piesze po okolicy.
Po południu zapłonęły grille, popłynęło piwko. Leszek Bystrzejewski świętował imieniny. Było przyjemnie, tylko komary cięły okrutnie. Śliwa znowu był w jeziorze, a po kąpieli siedział nagi wśród komarów. Przed dwudziestą przypłynęła Żyrafa, która z rodziną bawiła w ośrodku PŻM na wyspie naprzeciwko naszego ośrodka. Śliwa pomimo dezaprobaty otoczenia nie ubrał się, lecz przyniósł gitarę i zaczął grać. Marek Kuc przyniósł swoją gitarę i zaczęliśmy „ognisko” bez ognia przed domkiem Cyryla i Śliwy (brak było opału w ośrodku). Śliwa i Kuc zapatrzeni w Żyrafę grali pięknie.
Do 2200 wszyscy przebrali się w swetry, kurtki, a Śliwa nadal w samych slipach grał i tylko Mirek Sitnik tłukł na nim komary. Nastroju dodawały świecące spomiędzy drzew latarnie. Godzinę później Cyryl przejął gitarę, a Śliwa nareszcie przyodział pogryzione członki. Grali we trzech. Przyniosłem wino z moich winogron, które pędziłem specjalnie na Spotkanie. Degustacja wypadła korzystnie. Ognisko bez ognia (przeciwpożarowe) zakończyliśmy o godzinie 130.

piątek, 4.06.1999 r.

Wstałem o 600. Pogoda piękna. Brama zamknięta, parking zamknięty na kłódkę, a ja muszę zawieźć Różę do pracy do Pełczyc (70 km). Na szczęście po kwadransie rozespany gospodarz wypuścił nas z ośrodka. Nie było nas do 1700. Przez ten czas Ramole relaksowali się, poznawali okolicę i wypoczywali przed trudami wieczornych harców przy ognisku. Przed wieczorem dojechała kolejna partia Ramoli. Przybycie Błażeja zakończyło cichy, relaksowy okres Spotkania. Od tego momentu gwar i dyskusje zagościły na stałe w Ośrodku „Pod Brzózką”.
Pogoda nadal dopisuje. Piękna plaża i ciepła woda zachęcają do kąpieli. Przepłynąłem kolejny kilometr na rozpoczęcie sezonu pływackiego, co znaczy, że jeszcze nie zramolałem.
Wieczorne grilowanie podładowało akumulatory i po ósmej zapłonęło wreszcie prawdziwe ognisko. Pojawiły się nieliczne kiełbaski, ja piekłem jak zawsze szaszłyk z mięs różnych, ale chyba wygodniej piec na grillu (czy to jest jeszcze turystyka ?). Cyryl przyniósł gitarę. Grał i śpiewał ze Śliwą. My też. Jamnik Młodszy krążył jak zawsze w mroku z wielkim teleobiektywem i pstrykał zdjęcia do swojej kolekcji ramolskich głów. Obiecał, że po spotkaniu cała kolekcja (plon kilku lat fotografowania) zostanie opracowana i udostępniona w Internecie.
Wokół tradycyjnego ogniska krążą tradycyjne podgrupy dyskusyjne (podgrupa dyskusyjna dyskutuje przy ognisku, ponieważ nie umie śpiewać). O jedenastej dojechał Wujek Dyrla, który wzbogacił ognisko o elementy kabaretowo – folklorystyczne. Wszyscy piją piwko, ja serwuję kolejny gąsiorek mojego wina (WINPROM Berładyn). Koneserzy po wypiciu zapisują się na następny gąsiorek (mam jeszcze kilka). O 130Śliwa zaproponował mi wspólną kąpiel, a ponieważ nie odmawia się kolegom, więc przebraliśmy się w stroje kąpielowe i udaliśmy się w ciemnościach na plażę. Ku naszemu zdumieniu z wody wyłonił się z pluskiem Młody Jamnik. Woda była cudowna, niebo rozgwieżdżone. Pluskaliśmy się jak młode foki (stare morsy?) przez 10 minut. Po kąpieli suszyliśmy się przy ognisku, ale komary zmusiły nas do ubrania się.
Około godziny drugiej Malina rozdzieliła pierwszy „Piernik dla wytrwałych”. Przy ognisku pozostali: Ryba, Malina, Wędka (Wędzińska), Mroczek, Małolat, Danka Piątkowska, Wujek Dyrla, Kozak i ja. Gawędziliśmy, coś śpiewaliśmy. O 300 Udałem się na spoczynek, a reszta niedługo po mnie.

Sobota, 5 czerwca 1999 r.

830 – słońce, pogoda, chyba obudziłem się. Cisza, spokój, sielanka, ale po śniadaniu zaczyna się ruch. Brać turystyczna rozpoczęła przygotowania do Biegu na Orientację. Kierownik Mroczek szykuje materiały. Organizują się drużyny, trwają zapisy, szykowanie sprzętu, a za kulisami szukanie sposobu na przechytrzenie przeciwników i komisji (zauważyliśmy nawet telefony komórkowe).
Niektórzy w ramach turystyki mniej wyczynowej zwiedzają okolice Gryfina. Ja odnalazłem koło Dolnej Odry rezerwat „Krzywy Las”, w którym na powierzchni jednego hektara wszystkie sosny mają pnie wykrzywione w kierunku północnym.
Po południu wszyscy nadal żyją Biegiem na Orientację. Wracają z trasy kolejne zespoły, a prowadzenie na tablicy wyników zmienia się jak w kalejdoskopie. Gdy już prawie wszystko wiadomo – Sensacja! Zdzicha Kochelak i Gosia Doleczek godzą faworytów wygrywając rywalizację. Brawo weteranki !!!
Zbliża się wieczór, płoną grile, przyjeżdżają jednodniowi Ramole. O godzinie 20 powoli rozkręca się ognisko. Dzieci, kiełbaski, rozmowy, Cyryl zaczyna grać. W mroku dziesiątki kuluarowych rozmów przy puszeczce piwa.
Wymieniam „znak pokoju” i namiary adresowo-internetowe z „Odciskiem” w osobie Śledzia. Zauważamy konieczność integracji międzypokoleniowej, ponieważ Spotkanie Pokoleń powoli przekształca się w Spotkanie Pokolenia (jednego).
Przed północą zjawił się Śliwa z kompanią, dając zmianę zmęczonemu Cyrylowi. Wesoła zabawa trwała długo. Śledziu próbował ugryźć kobietę w nogę. Na miejscu znalazł się dr Hamerlak, który wyjął zestaw narzędzi dentystycznych i usunął Śledziowi zęby jadowe. Po 230 niebo zaczęło szarzeć. Malina przyniosła tradycyjny „Piernik dla wytrwałych” (ile ona tego piecze ?). Okazało się, że do piernika dotrwało, jak w zeszłym roku, kilkadziesiąt osób. Istnieje podejrzenie, że niektórzy sypiają przed północą nastawiając budziki na 200, aby załapać się na piernik.
Przed czwartą postanowiłem wykąpać się. Śliwa nie chciał mi towarzyszyć, więc wziąłem Śledzia na wytrzeźwienie do jeziora. Woda nadal była ciepła. Wymoczyłem przez kilka minut Śledzia pilnując aby nie utopił się, a gdy już zmył z siebie odór piwa i opuścił jezioro, popłynąłem na spotkanie słońca. Opary unoszące się nad wodą i absolutna cisza sprawiały niesamowity nastrój. Płynąłem i płynąłem, ale chyba Błażej podał złą godzinę wschodu słońca, bo opłynąłem wyspę, a pierwsze promienie słońca ujrzałem na pomoście po powrocie o godz. 500.
W międzyczasie pożegnano Żyrafę, która odpłynęła na swoją wyspę siedząc majestatycznie z parasolką na dziobie kanadyjki. O 510 ostatni miłośnicy wschodzącego słońca udali się na spoczynek.

Niedziela, 6 czerwca 1999 r.

Pogoda nadal sprzyja. Rano, po jedenastej zaczynają się przygotowania do Spływu na Dmuchawcach im. Gosi Doleczek. Najpierw wystartowały dzieci, potem młodzież do 15 lat, a na końcu kategoria Open (w zasadzie też sama młodzież). Puchar zdobył Waldek Leszek. Ozdobą kategorii Open był Śledziu z kolegą, którzy dali popis pływania asynchronicznego (zero synchronizacji) i przypłynęli dziesięć minut po zwycięzcy. Gosia Doleczek oficjalnie przeszła na emeryturę i będzie pełnić honorową funkcję Prezesa Jury, a komandorem Spływu został Młody Jamnik. Z kół dobrze poinformowanych wiemy, że przyszłoroczny Spływ na Dmuchawcach będzie rozgrywany według nowej formuły kładącej nacisk na pomysłowość zawodników i wrażenia artystyczne publiczności.
Po Spływie były konkursy dla dzieciaków prowadzone sprawnie przez Jurka Taźbierskiego (Kłopotka). Konkurs rysunkowy, skakanka , rzucanie rzepem i kopanie dołków. Nagród było mnóstwo, dzieci trochę mniej. We wszystkich konkursach brylował Paweł Pisarski, zdobywca czterech pierwszych miejsc.
Na zakończenie rozegrano zawody w przeciąganiu liny. Najpierw „za bary” wzięły się studentki i absolwentki. Zwyciężyły Bardziej krzepkie absolwentki. Następnie zjednoczone siły kobiet wyzwały na pojedynek mężczyzn. Zlekceważyliśmy je i skutek był opłakany. Wlokły nas po ziemi w sromocie i wstydzie. Rewanż za rok i my, mężczyźni (słaba płeć ?) będziemy systematycznie trenować, aby odzyskać prymat.
Po konkursach pozostały już tylko ostatnie pogawędki i pożegnania. Ramole rozjechali się mówiąc „Do spotkania za rok, a może szybciej…”.

Podsumowanie

Było nas ponad 200 osób. Pogoda była bardzo dobra. Bawiliśmy się dobrze.

Niespodzianki:
– przypłynęła Żyrafa
– ciepła woda w jeziorze
– brudna woda w kranach

Nie było:
        – Grubego i „Baru Piwnego”
– Szymona, Krzysztonia i Gradoniów
– Teatru „Atest”
– strzelania z łuku (Wili ostrzył zęby na małolaty i nie w głowie mu było łucznictwo)
– zawodów wędkarskich

Co widziałem, opisałem, jak umiałem

Wasz Koszałek Opałek – Janusz Berładyn