Do pensjonatu „Emilia” przyjechaliśmy z niezbyt optymistycznym nastawieniem, gdyż naszej jeździe przez Polskę towarzyszył tylko deszcz, a śniegu były znikome ilości. Humor nam się trochę poprawił, gdy okazało się, że na Czarnej Górze wszystkie wyciągi działają bez przeszkód, a śnieg, choć mokry, to można na nim zjeżdżać.
Prawie wszyscy przybyliśmy w sobotę (oprócz Zdzichy Kochelak, która zjawiła się następnego dnia), a najpóźniej przyjechali Gradoniowie i to z psem Sylwkiem. Okazało się, że psa nie można trzymać w pokoju, bo sierść zostaje na dywanie i ludzie uczuleni na sierść mogą mieć w przyszłości problemy, jeśli w tym pokoju zamieszkają. Pani Emilia nie chciała z początku słyszeć o pozostawieniu psa w naszej części pensjonatu, ale gdy Krzysztof stwierdził, że jeśli nie można to wracają ze zwierzakiem do domu, wtedy też i dla nich znalazło się rozwiązanie. Sylwek mógł zamieszkać w pokoju, ale z zastrzeżeniem, że nie będzie mógł biegać po innych pomieszczeniach.
Wieczorem w sobotę, gdy byliśmy prawie w komplecie, w pokoju Kierownika odbyło się uroczyste otwarcie zimowiska. Tutaj świętowali dorośli, a małolaty poznawali się w pokoju Mariki, Magdy i Kasi.
Niedziela
W niedzielę od rana zjawiliśmy się na stoku narciarskim na Czarnej Górze, aby na ostatnich resztkach śniegu przypomnieć sobie umiejętności zjeżdżania na nartach z góry. Pogoda była cudowna. Temperatura osiągnęła chyba swoje maksimum tej zimy- ponad 10 C, a słońce świeciło na niebie, na którym nie było żadnych chmur. Widoki z tras narciarskich były ładne. Okazało się, że śniegu wystarczyło i jazda na nartach była czystą przyjemnością. Narciarze biegowi mogli jeździć na „oślej łączce ” i tutaj szlifować swoje umiejętności skręcania i zatrzymywania się na nartach biegowych.
Ci, którzy nie mieli chęci na narty udali się na wycieczkę pieszą w okolicę. Okolica to Góry Bialskie i Masyw Śnieżnika, tereny, po których można robić piękne wypady.
Przyjechała Zdzicha i otrzymała pokój nr 1, gdzie przywitał ją piesek Sylwek. Zdziwienie Zdzichy było ogromne, bo nagle okazało się, że nie ma dla niej miejsca. Była tak zdegustowana, że chciała nawet opuścić zimowisko.
Wieczorem już w komplecie spotkaliśmy się u Baranieckich, aby omówić cały program zimowiska i wymienić doświadczenia po tym pierwszym dniu.
Poniedziałek (z punktu widzenia kierownika)
W poniedziałek znowu od rana byliśmy na stoku, ale pogoda nie była już tak cudowna. Było pochmurno i mgliście oraz wiał wiatr. Do południa szlifowaliśmy nasze umiejętności jazdy na nartach, a po południu wraz z Grażyną i Jackiem udaliśmy się na wycieczkę na nartach biegowych. Wjechaliśmy wyciągiem krzesełkowym na Czarną Górę, a stamtąd szlakiem czerwonym jechaliśmy w kierunku Śnieżnika. W partii szczytowej gór, śniegu było ponad 1 m i zjeżdżanie na biegówkach było czystą przyjemnością. Trasa wiodła wzdłuż wyciągów narciarskich. Do Śnieżnika nie doszliśmy, gdyż powrót mógłby nastąpić już po zmroku a okolica nie była nam znana. W drodze powrotnej okazało się, że zjazd na biegówkach po nartostradzie nie jest rzeczą prostą i dość często wykorzystywaliśmy slalom wśród drzew lasu.
W tym czasie, gdy my męczyliśmy się na biegówkach, Zdzicha z Danką, Gosią i Emilką poszły do Schroniska Na Śnieżniku. W górach śnieg był kopny i ledwo tam dotarły.
W drogę powrotną udały się szlakiem do Kletna i stamtąd przedzwoniły do pensjonatu, aby ktoś je odebrał z parkingu. Telefon odebrał mąż pani Emilii i przekazał Mrówce, że dzwonili Staniewscy i proszą o przyjazd na parking pod centrum narciarskim. Ci sami Staniewscy w tym czasie byli na Czarnej Górze i jeździli na nartach. W pierwszej chwili myśleliśmy, że coś się stało np. zginęła któraś z dziewcząt. Mrówka zaczęła organizować ekspedycję ratunkową aż tu zjawiają się Staniewscy. Dopiero w czasie kolacji okazało się, że brakuję dziewczyn. Zjawiły się w połowie kolacji, a przywiózł ich radiowóz policyjny, gdyż tylko takie „stopy” się zatrzymują.
Wieczór organizowany był u Staniewskich gdzie hitem wieczoru była kawa po irlandzku wg przepisu Joli Staniewskiej. Stwierdzono, że taką kawę można pić codziennie.
Wtorek
We wtorek jednak warunki pogodowe znacznie się pogorszyły – całą noc padał deszcz, więc postanowiliśmy wybrać się na wyprawę samochodową. Na szczęście wystarczyło samochodów dla wszystkich 25 osób i całą grupą pojechaliśmy do Złotego Stoku i Paczkowa. W tym pierwszym Hrabia polecił nam odwiedzenie byłej kopalni złota, więc z chęcią zapłaciliśmy 6zł. i ruszyliśmy w głąb kopalni z przewodniczką, która okazała się ogromną pasjonatką tej części historii Złotego Stoku. Trzeba przyznać, że nawciskała nam niezłą porcję kitu, ale robiła to tak umiejętnie, że mało kto się połapał. Powiedziała nam dokładnie, które trasy będą jeszcze kiedyś udostępnione dla turystów i już gorąco nas zapraszała do odwiedzenia kopalni ponownie. Żałujemy tylko, że nie weszliśmy w końcu do jaskini umieszczonej kilkadziesiąt metrów nad ziemią, w skale niedaleko kopalni. Potem udaliśmy się do Paczkowa – miasta, w którym są bardzo dobrze zachowane mury obronne. Choć każda rodzina poszła zwiedzać miasto w różnych kierunkach to po pół godzinie niespodziewanie wszyscy spotkaliśmy się na wieży widokowej. Mieliśmy zamiar wstąpić jeszcze na basen w Stroniu Śląskim, ale stwierdziliśmy, że nie zdążylibyśmy na kolację i na pływalnię pojechaliśmy dopiero następnego dnia.
Wieczór spędzony został u Gradoniów gdzie raczono nas szarlotką pomysłu Zbyszka Łyczakowskiego.
Środa
W środę została zaplanowana wycieczka piesza w Góry Bialskie, ale chętnych było tylko cztery osoby. Poszły one na Przełęcz Suchą. Dojście do Przełęczy okazało się bardzo trudne gdyż w lesie na wysokości ponad 800 m śniegu leżało ponad 1m i poruszanie się w nim wymagało znacznej ilości energii. Po 1 godz. podejścia zawrócono gdyż stwierdzono, że dalsza męczarnia nie ma sensu. Postanowiono dnia następnego wrócić tu na biegówkach. W pewnym momencie minął ich turysta z plecakiem i karimatą, który szedł ze schroniska Pod Śnieżnikiem do Bielic. Stwierdził, że droga jest całkiem dobra i dopiero tutaj jest trochę ciężej. Okazuje się, że są jeszcze ludzie, którzy chodzą z plecakami.
W drodze powrotnej spotkano w pensjonacie „Królikówka” druga grupę, która na nartach biegowych doszła tylko do tego miejsca. Raczyli się ciepłym piwem z sokiem, co okazało się bardzo dobrym napojem. Pensjonat ten jest bardzo ładnie położony i jest stąd piękny widok na Masyw Śnieżnika. Jest tutaj 38 miejsc noclegowych w pokojach 2,3,4,5 osobowych. Wszystkie pokoje są z łazienkami. Ponadto można pograć w bilarda oraz ping-ponga. Koszt pobytu wynosi 52 zł ze śniadaniem i obiadokolacją. Warto przemyśleć, czy w przyszłości nie zorganizować tu następnego obozu. (przyp. red. w ramach dużego zbiegu okoliczności zimowisko 2001 roku zostało zorganizowane właśnie tutaj)
Wieczorem odbył się konkurs z okazji 5-lecia obozów pod kierownictwem Bogusława Durkiewicza. Pytania konkursowe przygotowali Radek i Marika. Wszyscy spotkaliśmy się w kawiarni w piwnicy pensjonatu. Imprezę rozpoczął kierownik naszego obozu. Dalsze prowadzenie należało do Radka i Mariki. Był to konkurs rodzinny, w którym wystartowały wszystkie familie. Każda prawidłowa odpowiedź na zadane pytanie punktowana była wstążeczką, którą trzeba było zawiązać na głowie męskiego członka rodziny (o ile takowy w niej był). Po serii 18 pytań nadszedł czas podliczenia punktów. Najlepszy wynik uzyskały rodziny: Gradoń, Baranieccy i Staniewscy. Do finału jednak mogły wejść tylko dwie drużyny. Konieczna była dogrywka, która wyłoniła dwóch finalistów: rodzinę Gradoniów i rodzinę Baranieckich. Odbyły one między sobą jeszcze dwa zaciekłe etapy: próba pamięci- kto był na poprzednich obozach i kalambury- zawodnicy pokazywali sceny z poprzednich 5 lat. Etapy te jednak zwycięzcy nie wyłoniły więc organizatorzy stwierdzili remis. Bawiliśmy się w sumie do północy.
Czwartek
W czwartek od rana rozpoczęły się przygotowania do wyprawy na biegówkach. Trasę opracował Hrabia, a dowóz (jak najbliżej śniegu) zapewnił Kierownik. W końcu w góry wybrali się Kierownik, Hrabia, Zdzicha, Grażyna i Marika. Samochodem podjechaliśmy do szlaku niebieskiego i stąd postanowiliśmy podejść na Przełęcz Płoszczyna, gdzie obecnie jest przejście graniczne małego ruchu turystycznego. Spotkano tam straż graniczną z Czech. Poradzono nam, aby iść szlakiem zielonym i za 2 godz. jest schronisko czeskie, w którym można zjeść dobry obiad. Szlak zielony okazał się łatwy a najtrudniejszym punktem trasy było podejście na Niżny Wierch. Śniegu miejscami było ponad 2 m. Słońce świeciło co przy białym śniegu dawało niepowtarzalną scenerię. Krajobrazy były cudowne.
Tuż przed Rudawcem postanowiono zejść ze szlaku, aby dojść do drogi powrotnej. Zjazd w dół trwał z 3 km, ale okazało się że droga jest nie ta i idzie w kierunku Bielic. Postanowiono pójść na przełaj, aby znaleźć prawidłową drogę. Wybrano chyba najwyższą górę w okolicy, bo ścieżka okazała się stroma, a w pewnym momencie podchodzenie na nartach stało się niemożliwe. Wybrano trawers przez las i po chwili Kierownik zobaczył w oddali odśnieżoną drogę leśną. Droga ta doprowadziła nas do szlaku turystycznego niebieskiego. Szlakiem tym podeszliśmy na Przełęcz Suchą na wysokość 1008 m n.p.m. Na przełęczy obejrzeliśmy zachód słońca i musieliśmy zacząć się śpieszyć, aby zdążyć na kolację. Zjazd w dół okazał się dla wielu nie lada wyzwaniem, gdyż zaliczono wiele wypadków, choć droga była wyjątkowo wygodna. Dopiero jej końcówka wysypana żwirem doprowadziła do zdjęcia nart i pokonania ostatniego odcinka pieszo. Poturbowani, ale zadowoleni wróciliśmy do pensjonatu tuż przed kolacją.
Wieczorem po kolacji odbył się „tłusty czwartek”. O pączki zadbał Krzysiu Gradoń, a wieczór rozpoczął się o godz. 20. Najpierw zagaił Kierownik, a później Mrówka wygłosiła odę do pączka. W barze zamówiliśmy herbatę z rumem, co bardzo poprawiło nastrój w grupie. Pączka dostał też Pan właściciel jako nasza dobra wola i chęć dalszej współpracy. Dzieci szybko zjadły to, co dostały i rozpoczęły grę w monopol. Starsi przy herbacie wspominali dawne czasy i wyrażali chęć dalszego uczestnictwa w obozach. Później rozdano jeszcze nagrody za konkurs 5-lecia. Pani Emilia nie byłaby sobą jakby nie zwróciła uwagi Kasi Tretau, gdy ta w kapciach weszła na sofę.
Piątek
Jak tradycja nakazuje zaraz po śniadaniu wybraliśmy się na narty. Śniegu za dużo nie było, ale mimo to zabawiliśmy tam aż do czwartej. Wracając ze stoku do samochodu spotkaliśmy jeszcze starszych Staniewskich czekających na ostateczny zjazd swoich córek. Kasi i Asi wciąż nie było widać, ale my niezaniepokojeni tym pojechaliśmy do naszego pensjonatu. Na kolacji okazało się, że dziewcząt z rodzicami wciąż nie ma. Dopiero, gdy kończyliśmy nasz posiłek przyjechała zmarznięta i głodna rodzina Staniewskich. Okazała się, że siostry, po odpięciu się od wyciągu pojechały złą trasą i ostatecznie wyjechały po drugiej stronie góry w pobliżu Międzygórza. Dopiero po pewnym czasie zorientowały się, że nie znają tego terenu. Wspinaczka pod górę w tych okropnych butach narciarskich i nartach na ramionach zajęła im ponad godzinę. Cała przygoda skończyła się w miarę szczęśliwie; ze stratą jednej narty.
Sobota
Od rana odbywało się wielkie pakowanie. Na koniec pani Emilia żegnała nas z widoczną radością w oczach i nie zaprosiła nas (co wypada) na następny rok do swojego ośrodka. Oczywiście i tak nie mieliśmy zamiaru tam nigdy więcej wracać, a ośrodek na przeszły rok mamy już upatrzony (patrz: Środa).