Kawał historii


Stefan Błażejowicz

 „Co nam zostało z tych lat – czyli garść wspomnień z dziewiętnastu Spotkań Pokoleń Turystycznych”

1979r.

„I Spotkanie Pokoleń Turystycznych” – Chatka „Dolina” w Starych Łysogórkach. Wszystkich przybywających witał chlebem i solą Roman Szymański – prezes Oddziału Akademickiego PTTK w Szczecinie. Każdy uczestnik miał obowiązek wpisania się do „Kroniki” imprezy (szkoda, że ten obowiązek w latach późniejszych zarzucono). Aż jeden uczestnik przybył własnym samochodem – Jurek Burdziński „Syrenką”.

W tym czasie Jan Paweł II składał pierwszą wizytę w Polsce- pamiętam, jak szliśmy dużą grupą na płaskowyż za chatkę, by obejrzeć transmisję  z powitania Papieża przez Edwarda Gierka na warszawskim lotnisku. Dźwigaliśmy telewizor na akumulatorki. Willi targał potężny drąg z anteną.

Zdziśka Kochelak prowadziła przedszkole dla garstki (!) dzieci. Była degustacja grochówki z wkładką w cudownej rodzinnej atmosferze przy bardzo długim stole z okiennic, ustawionym pod gołym niebem przed chatką.

1980, 1981

II-gie i III-cie „Spotkanie”, też w Chatce „Dolina”. Tu fakty zlały mi się po latach w jedną całość: Krzysiu Gradoń jako Barman Znakomity, „Spływ na Dmuchawcach imienia Gosi Doleczek” rzeką Słubią, przyjazd Rysia Hermanowicza na motocyklu, Bal Elektryka „do upadłego” (o świcie uczestnicy spali na glebie wokół ogniska w nieprawdopodobnych pozach; wcześniej „Sułek” Jurek Sułkowski podochocony „wodą ognistą” podrywał tajemniczą blondynkę , która w rzeczywistości była siwiutkim jak gołąbek ojcem Jasia Berładyna…). Każdy mógł sobie zrobić zdjęcie w czołgu (duża plansza z otworem na głowę) – była to prorocza wizja na pół roku przed 13 grudnia 1981 r.

1982 r.

IV-te „Spotkanie”: Oświno nad Jeziorem Woświn. Cudowna wyprawa traktorem z przyczepą na ślub Mańci Saczyńskiej i Krzysia Gradonia do Sielska. Gdy nasza supergrupa weszła do wiejskiego kościółka (kojarzy mi się to nieodparcie ze sceną wejścia oddziału powstańców do kościoła z filmu „Hubal”) świadek Krzysia zemdlał z wrażenia (zastąpił go natychmiast Jurek Leciej). Po uroczystości ustawiliśmy się szpalerem wzdłuż schodów przed kościołem: chłopcy po jednej, dziewczęta po drugiej stronie. Mańcia szła wzdłuż szeregu męskiego i przyjmowała życzenia gęsto kraszone buziakami, Krzysiu robił to samo po żeńskiej stronie szpaleru. Weselne grosiki zbieraliśmy do olbrzymiego wazonu. W czasie targów przy jednej z weselnych bram nowożeńcy okupili się m.in. skrzynką piwa (butelki kapslowane). Ktoś spytał: kto ma otwieracz? Oblubieniec – barman z powołania – wyjął błyskawicznie otwieracz z kieszeni garnituru ślubnego…

Inna wyprawa: „Kitek” (Witold Kulas), Ela Tylutki, Marianka Nowińska i kilka innych osób po wódeczkach zwędzili Willemu ponton i wypłynęli o świcie na dość wzburzone jezioro. Zgubili wiosło, złamali dulkę. Podpłynęli do nich rybacy i oskarżyli naszych o kradzież ryb z sieci. Kitek im na to rzecze: „Tak – przyznajemy się. O – jeszcze mam łuski na zębach”.

Na jednym z ognisk Andrzej Myszkowski tak bajerował Mariankę, że przypalił sobie tyłek od tlącej się grubej gałęzi. Cóż – wg myśliwych tokujący głuszec zapomina o Bożym Świecie.

Piotruś Rotter miał zaledwie kilka tygodni i był najmłodszym chyba w całej historii „Spotkań Pokoleń”. Płakał dużo i głośno (jego zbójeckie prawo), a umęczona mama Cecylia prała bez przerwy pieluchy pod pompą. Dzielny tato na ogół w tym czasie tokował i tankował.

Któregoś ranka rzucono hasło: „spuszczamy namioty”. Najaktywniejszy był Fred Abec – tak się zapalił do pracy, że nawet własny namiot spuścił. Do Szczecina wróciliśmy autokarem BPiT „Almatur”.

1983 r.

V-te Spotkanie. Domysłów na wyspie Wolin (Chatka Akademickiego Klubu Jeździeckiego). Kierownikiem był Krzysiu Rotter. Miłe wieczory przy kominku chatkowym. Zbiorowe pędzenie i niezwłoczna degustacja bimbru o świcie nad jednym z okolicznych jezior. Dyżurni witający przybyłych chlebem i solą występowali w wojskowych mundurach. Każdy uczestnik mógł sobie zrobić zdjęcie ze „spawaczem” Jaruzelskim (znów odpowiednia plansza do pamiątkowych zdjęć z otworem na twarz). Bardzo sympatyczna wycieczka piesza nad morze do Wisełki.

1984 r.

VI-te „Spotkanie”. Chatka „Misiurówka” Uczelnianego Klubu Turystycznego „Labolare” Akademii Rolniczej w Karpinie. Szefem imprezy był „Szwagier” Zbyszek Łyczakowski. Było zimno, deszczowo i sztormowo. Wiatr rozwalił piękny skrzynkowy latawiec, zbudowany przez Willego. Ktoś rozbił namiot na strychu w chlewiku. „Gruby” Mirek Rogiński przyjechał motorowerem. Jasiu Krzysztoń obchodził imieniny i częstował wszystkich mlekiem z autentycznej KANY (niestety nie Galilejskiej – czyli bezprocentowym). Wystąpił ATEST (Akademicki Teatr Eksperymentalny Studentów Turystów) z przedstaiweniem „ODMIENIEC” – tytułową rolę zagrał brawurowo Bogdan Harasimowicz. Skuteczną odtrutką na wredną pogodę była atmosfera przy chatkowym kominku.

1985 r.

VII „Spotkanie”: Chrobotkowo koło Drawna. Do historii przeszedł terenowy rajd samochodowy wymyślony przez Zbyszka Łyczakowskiego. Wygrała załoga : Krzysztof Rotter (kierowca) i Janusz Mroczek (pilot). Po wygramoleniu się z kabiny „Jaguara 126p” pilot wyszeptał zbielałymi wargami : ” przeżyłem wielokrotnie własną śmierć na tych kilkunastu kilometrach”. W poniedziałek po „Spotkaniu” w „Polmozbycie” spotkali się dwaj kierowcy rajdowi: Tesia Kosacka i Krzysiu Rotter. Oba ich „maluchy” miały uszkodzone miski olejowe…

„Spotkanie miało się początkowo odbyć w młynie w pobliżu wsi Korytowo (niedaleko Choszczna). W ostatniej chwili organizatorzy przenieśli imprezę do Chrobotkowa, a na młynie powiesili informacje o tym fakcie. Przemek Pozorski z „Samejramy” (mieszkaniec Bogdańca k/Gorzowa) dojechał tam taksówką z Choszczna, a następnie z konieczności przedłużył kurs aż do Chrobotkowa. Zabulił straszne pieniądze, ale cóż – dla towarzystwa i Cygan dał się powiesić.

Jasiu Mroczek zrobił sympatyczną imprezę rodzinną-marsz na orientację.

1986

VIII „Spotkanie”: Stary Borek koło Kołobrzegu. Szefowali: Tadziu Dyrla i Jurek Sułkowski. Pogoda-dno: wichura, zimno, deszcz. Miejsce akcji: rozgrzebana budowa jakiegoś pensjonatu, jeden kran, drewniana sławojka i trochę mokrej trawy pod namioty. Była nas garstka – jakoś przeżyliśmy to piekło. Po imprezie przez 2 tygodnie żywiliśmy się wyłącznie marynowanymi moskalikami – każdy uczestnik dostał na pocieszenie po kilka słoików tej regionalnej kołobrzeskiej potrawy.

1987

IX-te „Spotkanie”; STOKI koło Chojny nad Jeziorem Ostrów(ośrodek wypoczynkowy Politechniki Szczecińskiej w domkach-kontenerach). Szefem był Edziu Fudro . Po tym „Spotkaniu” w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach zaginęła nasza ramolska relikwia – transparent „POZNAJMY SIĘ  I POPIERAJMY SIĘ „. Na szczęście niezawodny Willi Kryska wykonał wierna kopię transparentu i pilnuje go osobiście.

Zrobiliśmy z Krzyśkiem Rotterem dość brzydki kawał ślicznej , młodziutkiej pani doktor Basi Abec. Wiedzieliśmy od jej męża Freda, którym pociągiem Basia przyjedzie do Chojny. Pojechaliśmy „maluchem” do Chojny; Fred został w centrum, a my z Krzysiem udaliśmy się na dworzec. Przywitaliśmy czule Basię (udając zdrowo pijanych), a gdy zapytała zaniepokojona o Freda – oświadczyliśmy zgodnie, że Fred się spił i leży bez czucia w namiocie. Basia się bardzo zmartwiła, ale na szczęście po 5 minutach Fred się odnalazł i to prawie trzeźwy.

Jasiu Rekowski i Marek Wasiluk („Młody Jamnik”) znaleźli w leśnych ostępach Puszczy Piaskowej gniazdo czarnego bociana z młodymi.

1988 r.

X-te „Spotkanie” w Trzebieży. Tłumy uczestników, bo blisko Szczecina. Szefem był Zenek „Wiewióra” Jaworski. Prowadziłem wycieczkę dla dzieci brzegiem Zalewu Szczecińskiego. Blisko ośrodka była szaszłykarnia z piwem – robiliśmy tam niezłą frekwencję. Moja 3-letnia córka Urszula całymi dniami bawiła się samotnie w piaskownicy położonej w centralnej części ośrodka. ATEST wystawił sztukę „Jaś i Małgosia” – życiową rolę zagrała Zdziśka Kochelak (jako czarownica Baba Jaga).

1989 r.

XI-te „Spotkanie” nad Jeziorem Wełtyń. Szefem był Darek Podsiadły. Cudowna pogoda do byczenia się – upały. Ktoś się nawet utopił w jeziorze , ale nie był to prawdopodobnie nikt z naszych. Mieszkaliśmy w domkach rozrzuconych na olbrzymim obszarze w sosnowym lesie – jedni nie wiedzieli o drugich – było to „Spotkanie Dezintegracyjne”. Kilku uczestników, którzy się mimo wszystko przypadkowo spotkali – głównie rolników z UKT „Labolare” – zdołało nawet upiec na rożnie barana, nieźle go podlewając szlachetnymi trunkami.

1990 r.

XII-te „Spotkanie” w Zieleniewie nad Jeziorem Miedwie. Szefował Boguś Durkiewicz. Było to jedyne „Spotkanie” z 19-tu dotychczas odbytych, na którym nie byłem: NIEOBECNY NIEUSPRAWIEDLIWIONY. Lało cały czas co dzień 2 razy – rano i wieczorem odsłaniałem zasłony mieszkania przy ul. Jagiellońskiej – oczom moim niezmiennie ukazywała się ściana wody. Zasłaniałem zasłony z niesmakiem i buch do łóżeczka (w tym czasie Teściowa z moimi córkami wyjechała na wczasy; byłem w domu tylko z żoneczką…). Wiem, że w Zieleniewie wiara się nie dała deszczowi; śpiewy w świetlicy ciągnęły się długo każdej nocy, niezawodny „Kitek” – jak zwykle – rozpalił nawet ognisko. Z rzadkich gości przybyła Marianka z Dalekiej Kanady.

1991 r.

XIII-te „Spotkanie”: baza namiotowa Rakowo. Szefem był Andrzej Krukowski – perfekcjonista w każdym calu. Zorganizował on bardzo udany wielodyscyplinowy Turniej Rodzin. Ludzie – o dziwo! – bez większego przymusu brali w Turnieju aktywny udział. Wiele emocji wzbudził m.in. marsz na orientację. Cały Turniej wygrała chyba rodzina Marka Wasiluka. „Dziecko” – Beatka Ziółkowska ogłosiła w Rakowie swoje rychłe zamążpójście. Z gości rzadkich była Gosia Szyndler-Krautschnejderowa z 2 córkami (z Czech) i Jurek Jemioła ze Stróży w Beskidzie Niskim. „Gruby” Mirek Rogiński na środku obozu ustawił namiot z przeźroczystej folii – odbywały się tam pokazy męskiego tańca erotycznego. Pamiętam też , że „Gruby” bratał się ostro z miejscowi wieźli go wozem drabiniastym do naszego obozu , ale im po drodze spadł. Fakt ten zauważyli ze zgrozą dopiero w obozie. Na szczęście „Gruby” spał snem sprawiedliwego na środku drogi 300 metrów od namiotów.

„Jamnik” Janusz Rekowski pływał kajakiem z całą rodziną Piławą i po pobliskich jeziorach. Nawet „juvla” rozpalali na kajaku.

1992 r.

XIV – te „Spotkanie”: Jezioro Wilczkowo koło Złocieńca. Szefem był Olo Nieczajew – było więc ekologicznie. „Gruby” uruchomił bar piwny (rezerwuar z piwem  był zakopany w ziemi – piwko lało się z kranu!). Krzysiu Gradoń otworzył sklep na kółkach: obok piwa były soki , słodycze itp. Cóż – byliśmy już we własnym kraju , kapitalizm raczkował. Nieźle wtedy popływaliśmy na kajakach.

1993 r.

XV-te „Spotkanie” w Starych Łysogórkach na kolanie przy młynie (w pobliżu Chatki „Dolina”). Szefował „Śledziu” Robert Śledziński (prokurator), więc zaproszenie było w formie wezwania sądowego. Zjechały tłumy ludzi i nastąpiła totalna katastrofa: niemalże biblijny potop. Deszcz lał przez ponad dwie doby. Większość namiotów pływała. Były też miłe chwile – np. smażenie przez „Śledzia” i spółkę na ognisku placków ziemniaczanych i nieobieranych (!) ziemniaków, pyszne pierogi z czereśniami i inne delicje serwowane w pobliskich historycznych knajpkach „Odra” i „Jarzębinka”, miły wieczór z gitarą i śpiewem w stodole Chatki „Dolina” (zgubiony wieczorem w sianie złoty pierścionek znalazł się cudem – niestety już jako srebrny). Na prośbę stałych mieszkańców „Doliny” (młodego gajowego z żoną z malutkimi dziećmi) Ola trzeba było przywiązać do belki w stodole aby nie mógł tubylców w środku nocy uświadomić ekologicznie. Mile było to, że po 12 latach poznała mnie kelnerka w „Odrze” w Starych Łysychgórkach. Sympatyczne były spotkania różnych grup uczestników w największe ulewy w namiocie Zbyszka Hamerlaka, najobszerniejszym w całym obozowisku. Pamiętam jak Piotrek Juszczak w straszliwym deszczu podjechał do mnie we wsi Łysogórki samochodem, pokazał mi z dumą malutkie dziecko na tylnim siedzeniu i pojechał z powrotem do domu.

1994 r.

XVI-te „Spotkanie” – Wilczkowo. Jurek Ścibisz przyjechał rowerem w deszczu i wichrze aż z Osowa. Odwiedzili nas m.in. Wojtek Czemplik (skrzypce) i Krzysztof Myszkowski (śpiew) z zespołu „Stare Dobre Małżeństwo”. Krzysiek nie chciał śpiewać, oszczędzał gardło, bo „w powietrzu było dużo wilgoci”, za to Wojtek się nie oszczędzał i cudownie grał wieczorem w duecie z „Jamnikiem”. Dzięki Olowi dużo popływaliśmy na kajakach i połaziliśmy pieszo po pięknej okolicy. „Koczis” Darek Cisło utracił tytuł najlepszego szachisty wśród Ramoli na rzecz Jurka Ścibisza (po kilkugodzinnej zaciętej walce w namiocie „Koczisa”). Odbyła się wycieczka kilkoma samochodami do Bornego Sulinowa na festyn z okazji I-szej rocznicy wyzwolenia miasta z niewoli sowieckiej. Lidzia Kryska wpadła do jeziora przypatrując się namiętnie z pomostu rakom – na szczęście wyciągnął ją natychmiast młody tubylec. Krzysiu Rotter przyjechał nowym samochodem i często włączał pilotem światła i alarm, pływając na kajaku.

1995 r.

XVII-te „Spotkanie” Jezioro Wisola na Wyżynie Ińskiej. Szefem był Cyryl Dembiński. Dobra organizacja, tłumy uczestników. Basia Cybak – Kulas z córkami przyjechała (a w niedzielę odjechała) taryfą ze Szczecina. „Gruby” M. Rogiński uruchomił wspaniały bar piwny na kółkach z rewelacyjną obsługą. Marek Kuc grał jak za dobrych lat. Jasiu Mroczek zrobił bardzo udane zawody na orientację. Spływ na dmuchawcach wygrał Michał – syn Cyryla Dembińskiego. Pojawił się na krótko Bogdan Harasimowicz z żoną Krystyną (bali się, że to my możemy ich odwiedzić w pobliskim Reczu). Jurek Undro przyjechał w potwornej ulewie i nie wysiadając z samochodu odjechał. Na jeziorze nasi ornitolodzy wypatrzyli bardzo rzadką dziką kaczkę z Kanady – karolinkę. A może to była Marianka Niwińska, która przybyła do nas z dalekiej Kanady bez wiz i dewiz przybierając postać bajecznie kolorowego ptaka?

1996

XVIII-te „Spotkanie”. Jezioro Glinna – ośrodek Załomia. Szefowali: Boguś Durkiewicz i Janusz Zbiorczyk. Ponad 300 osób, cały czas upały(jedyne tego lata). Robert Stanek z „Samejramy” przyleciał motolotnią(podpuszczony przeze mnie tłum naszych uwierzył, że to lata

K. Rotter). Popływaliśmy na kajakach i bez też. Spływ na dmuchawcach wygrała Jola – córka Doroty Jasiny. Odbyły się zawody na orientację. Kitek musiał nagle wyjechać na kontrakt zagraniczny – Darek Podsiadły odwoził go w nocy samochodem na lotnisko do Berlina.

1997

XIX-te „Spotkanie”: Sosny koło Witnicy Gorzowskiej. Szefowali: Fred Abec i Jasiu Berładyn. Dobra komputerowa organizacja, ale marna pogoda – zimno i wiatr. Bardzo miła impreza na orientację organizowana przez Maćka Krzyśko. Piesze wycieczki w bliższe i samochodowe w dalsze okolice (safari w Świerkocinie, rezerwat ptasi w Słońsku). Niektórzy pływali wyczynowymi kajakami po pobliskim jeziorze – Andrzej Myszkowski zaliczył nawet „grzyba” w lodowatej wodzie. Było kilkoro gitarzystów chętnie grających. Strzelaliśmy z łuku i wiatrówki. W „Spotkaniu” wzięło udział wielu rolników z „Labolare” ponieważ wyjątkowo w tym roku wpadli oni na „genialny” pomysł, by własną, podobną imprezę p.n. „Spotkanie po latach” zorganizować w innym terminie, niż nasze „Spotkanie Pokoleń”. K. Rotter przyjechał o 2-giej w nocy i nie omieszkał zawiadomić o tym wszystkich mieszkańców ośrodka (przy pomocy klaksonu).

To tyle subiektywnych refleksji z minionych „Spotkań”. Przed nami jubileusz XX-lecie. Termin – jak co roku: od czwartku (Boże Ciało) do niedzieli. Atrakcje – te same: niepowtarzalny smak piernika „Maliny” Bogusi Kaczanowskiej (jedzą go tylko ci, którzy dotrwają świtu w sobotnią noc), ognisko, kajaki, marsz na orientację. Jest szansa, że po latach przerwy Willi wyświetli swoje filmy (w tym słynny rysunkowy pornolek „O krasnoludkach i Królewnie Śnieżce”). Wokół ogniska te same twarz, nawet kawały te same. Jednak jest w atmosferze naszych „Spotkań” coś, co każe co roku gnać Ramolom i Ramolętom z Kanady, Czech, Lublina, spod Gorlic i Rybnika na Pomorze Zachodnie, by usiąść w gronie przyjaciół przy wspólnym ognisku i pośpiewć pieśni z młodości. Do wymyślania koncepcji imprezy pn. „Spotkanie Pokoleń Turystycznych” przyznaje się Małgorzata Doleczek (od 18-tu lat moja żona). Czy tak było – nie pamiętam. Wiem jedno: ten, kto to wymyślił – błysnął racą geniuszu…

 

Szczecin, 4.III.1998 r.